Zadaj pytanie

Albo 100% albo nic

Jeżeli czegoś nie czuję, to po prostu tego nie robię, ale jeśli biorę się za coś, to robię to w 100%. Takie jest całe moje życie – po prostu inaczej nie potrafię.

 

Prezentuje Michał Karmowski 

10114
1

 

Moja przygoda ze sportem zaczęła się w bardzo młodym wieku. Miałem 12 lat, kiedy trafiłem do sekcji piłki ręcznej w szkole podstawowej, do której uczęszczałem. Zacząłem w szybkim tempie rozwijać się w kierunku sportowym. Miałem dobrą motorykę, byłem dość wybiegany i dzięki temu osiągałem bardzo dobre wyniki. Już wtedy poczułem, że sport będzie mi zawsze towarzyszył w życiu. Nauczyciele i trenerzy, widząc mój potencjał, przenieśli mnie w 7. klasie podstawówki do takiej o profilu sportowym (piłka ręczna). Tam podział był prosty – dziewczyny trenowały koszykówkę, a my oczywiście piłkę ręczną. Bardzo dobrze wspominam ten okres, bo zdrowa sportowa rywalizacja bardzo korzystnie wpływała na moje relacje z rówieśnikami. Kiedy kończyłem podstawówkę, marzyłem o tym, aby kontynuować rozwój sportowy i dalej grać w szczypiorniaka, jednak szkoła średnia, na jaką się zdecydowałem – Technikum Łączności – była bardzo wymagająca. Musiałem poświęcić bardzo dużo czasu na samą naukę, dlatego treningi mocno kolidowały ze szkołą. Niestety przez to musiałem zrezygnować na jakiś czas ze sportu.               

 

 

 

 

Początek wielkiej sportowej pasji

Od zawsze lubiłem wysiłek fizyczny, a wysportowana sylwetka to było coś, o czym marzyłem. Niestety, jak wielu rówieśników, jadłem dużo słodyczy i rzeczy, które ze zdrowym odżywianiem nie miały nic wspólnego, dlatego moja sylwetka była daleka od ideału. Tak trafiłem pierwszy raz na siłownię. Było to osiedlowe miejsce w piwnicy. Sprzęt podstawowy: ławeczka skośna, ławeczka płaska, dwa wyciągi – górny i dolny, do tego po kilka gryfów i hantli zrobionych własnoręcznie. Kulturystyczną pasję zaszczepili u mnie starsi koledzy, z którymi ćwiczyłem. Początkowo, ze względu na brak jakichkolwiek informacji, naśladowaliśmy się wzajemnie. Dzięki nim poczułem, że to jest sport, którym chcę się zająć. Ta dyscyplina stała się moją pasją. Z każdym następnym treningiem czerpałem coraz więcej przyjemności. Od początku wiedziałem, że kulturystyka, a raczej trening w siłowni nie jest „na chwilę”. Na punkcie tej dyscypliny dostałem niezłego bzika. W wieku 17 lat mój pokój był wyklejony plakatami ówczesnych mistrzów: Flexa Wheelera, Doriana Yatesa, Chrisa Cormiera, Paula Dilletta i wszystkich innych zawodowców, których zdjęcia pojawiały się w prasie. Wszystkie pieniądze zgromadzone z urodzin czy świąt przeznaczałem na kupno magazynów kulturystycznych. Były m.in. „Flex” czy „Muscle&Fitness”. Anglojęzyczne wersje dostępne tylko i wyłącznie w jednej księgarni w Gdańsku. Moi rówieśnicy i bliscy nie mogli zrozumieć tak wielkiego poświęcenia z mojej strony i zainteresowania tym sportem. Oni pozwalali sobie na różne przyjemności, a ja wracałem do domu z prasą, aby jak najszybciej powycinać nowe plakaty z wizerunkami moich idoli i mistrzów. Kulturystyka przewijała się cały czas przez moje życie – trenowałem w siłowni, robiłem masę jak standardowy małolat, czyli jadłem dużo bez żadnej wiedzy na temat odżywiania. W tamtych czasach we wszystkich siłowniach mówiło się, że to trening jest podstawą sukcesu. O odżywianiu nikt nie mówił nic więcej jak tylko to, że trzeba jeść dużo. W wieku 20 lat ważyłem 138 kg. Byłem bardzo duży, silny, ale równie mocno zatłuszczony. Piwniczną siłownię zamieniłem na treningi ze strongmanami na Przymorzu w klubie ATLETA. Podpatrywałem ich zmagania z ciężarami i starałem się ich naśladować. Przyszedł czas, kiedy zacząłem inaczej spoglądać na moją masę. Czułem się ciężki, a waga przeszkadzała mi w życiu codziennym. Znajomi mówili, że jestem gruby i otrzymałem od nich nawet pseudonim „Karkówka”. Było to spowodowane tym, że uwielbiałem porządnie i dużo zjeść, niekoniecznie zdrowo. Czułem się źle w swoim ciele i chciałem to zmienić. Postanowiłem zgubić trochę masy. Skupiłem się na tym, aby pozbyć się tkanki tłuszczowej, którą przez tyle lat budowałem. Zacząłem boksować po to, aby spalić jak najwięcej tłuszczu. Trafiłem do bardzo dobrego trenera kick-boxingu – Rafała Kałurznego – i pod jego okiem ćwiczyłem przez pewien okres trzy razy w tygodniu. Oczywiście nie zapominałem w tym czasie o moim prawdziwym hobby, czyli siłowni. Odwiedzałem ją systematycznie 3–4 razy w tygodniu. Oczywiście zgubiłem pewną część tkanki tłuszczowej, ale złe odżywianie, tzn. stosowanie nieodpowiednich produktów, nie pozwalało mi uzyskać wymarzonej sylwetki. Na początku 2004 roku musiałem wyjechać do pracy i wróciłem dopiero po 2 latach. Podczas tego okresu ćwiczyłem i cały czas czytałem prasę kulturystyczną, z której dowiedziałem się, jak istotnym elementem treningu jest dieta. Dzięki temu wiedziałem, że to ona w 70% jest kluczem do uzyskania fajnej sylwetki. Zmieniłem sposób odżywiania i na efekty nie trzeba było długo czekać, bo po powrocie do domu ważyłem 92 kg i miałem widoczne mięśnie brzucha. Wtedy też zacząłem trenować w siłowni, która znajdowała się na Zaspie, i tam w roku 2006 poznałem Jasia Urbanowicza. Zaciągnął mnie na pierwszy trening rugby. Spodobał mi się ten sport. Zacząłem grać dla drużyny ówczesnego trenera Lechii Rugby Gdańsk. Wspólne bieganie na plaży z chłopakami z drużyny czy trening w siłowni z Jankiem pomogły mi uzyskać dobrą wysportowaną sylwetkę. Niestety w tym czasie doznałem kontuzji kręgosłupa. Dość długo doskwierało mi to w codziennym życiu. W późniejszym okresie przerodziło się w uszkodzenie nerwu kulszowego i sprawiło, że mogłem zapomnieć o treningach rugby oraz o siłowni. Przez półtora miesiąca byłem wyłączony z jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Systematyczna rehabilitacja połączona z zabiegami medycyny naturalnej pozwoliły mi w jakimś stopniu zniwelować ból i dzięki temu zacząłem stawiać pierwsze kroki. Los niestety nie pozwolił mi na dalsze granie w drużynie Lechii, ale z racji tego, że uwielbiałem ten sport i widziano we mnie kreatywność i zaangażowanie, zaproponowano mi stanowisko kierownika tej drużyny. W tym samym czasie zostałem również kierownikiem sklepu z suplementami diety. Jak widzicie, cały czas moje życie prywatne i praca były związane ze sportem.

 

Ten okres był dla mnie bardzo owocny w nowe doświadczenia, ponieważ poznałem mojego pierwszego trenera i bardzo dobrego kolegę – Marka Olejniczaka, aktualnego mistrza świata w kulturystyce wagi ciężkiej. To on zaciągnął mnie na pierwszy prawdziwy trening nóg. Do tej pory śmieje się, że te partie mięśniowe, które zrobiłem wtedy z Markiem, rozwinęły się u mnie najbardziej ze wszystkich. Zaczarował moje nogi, bo z nich jestem najbardziej dumny w całej mojej sylwetce. Marek jako pierwszy namówił mnie do wystartowania w zawodach kulturystycznych, i to pod jego okiem przygotowywałem się do nich. Początki były dla mnie bardzo trudne. Nie mogłem zrozumieć, czemu tak ważne jest liczenie każdej kalorii, bo wcześniej tego nie robiłem. Wiedziałem, jakich produktów używać, ale o liczeniu kalorii – nic. Ciężka praca, systematyczność i konsekwencja – to najważniejsze rzeczy, aby coś osiągnąć.

 

Kulturystyka – sposób na życie

W 2008 roku wystartowałem w moich pierwszych zawodach kulturystycznych w Rypinie. Zająłem 12. miejsce na 19 uczestników z wagą 95 kg. Wtedy obiecałem sobie, że będę dążył do tego, aby każdy sezon był lepszy od poprzedniego. W 2009 roku do kolejnych zawodów przygotowywał mnie ówczesny trener kadry narodowej Leszek Michalski. Dzięki niemu jeździłem na zgrupowania i zdobywałem nowe doświadczenia. Zawdzięczam mu również wygraną w zawodach Debiuty Kulturystyczne w swojej kategorii i kategorii open. Trzy tygodnie później zostałem wicemistrzem Polski w kulturystyce w najcięższej kategorii (+100 kg).

 

Obydwie wygrane wyzwoliły we mnie chęć startowania w innych zawodach, a co za tym idzie – rozwijania się. Trafiłem pod skrzydła Radka Słodkiewicza, i to on znalazł dla mnie idealną dietę. Co najważniejsze, doskonale trafił ze mną w przygotowanie ostatniego tygodnia przed zawodami, które w tym sporcie są najważniejsze. Pod jego okiem zbudowałem kilka kilogramów masy mięśniowej i w roku 2013 ważyłem na scenie 115 kg. Do dnia dzisiejszego Radek Słodkiewicz jest ogromnym wsparciem dla mnie i zawsze mogę na niego liczyć. Podobnie jest z żoną Roberta Piotrkowicza – Joanną. Na pewno niejeden z Was zastanawiał się, co kobieta, która nie startuje w zawodach, może wiedzieć o przygotowaniach zawodnika. Otóż Asia jest kobietą, która ma ogromną wiedzę na temat funkcjonowania mechanizmów zachodzących w organizmie i jaki wpływ wywiera stosowanie poszczególnych elementów diety na organizm.

 

Nowe bodźce – nowa motywacja

Wcześniej, jeszcze w 2009 r., poleciałem do Stanów Zjednoczonych na zawody Mr. Olympia w Las Vegas. Umożliwiło mi to poznanie czołowych kulturystów, którzy byli moimi wielkimi idolami. Pogłębiłem wiedzę w dziedzinie dietetyki, suplementacji, a także treningu. Cały ten wyjazd i wrażenia z nim związane były dla mnie bodźcem do tego, co chcę robić w życiu.

Zacząłem od ukończenia kursu instruktora kulturystyki, a następnie międzynarodowego trenera personalnego. Przez cały ten okres pogłębiałem wiadomości o medycynie naturalnej, dietetyce, suplementacji i prawidłowym prowadzeniu klienta pod kątem treningów personalnych. Wieczorami z pasją studiowałem poradniki medyczne i książki dotyczące żywienia w sporcie.

 

W roku 2012 rozpocząłem współpracę z firmą TREC. Nieprzerwanie od dwu lat otrzymuję od niej wsparcie we wszystkich realizowanych przeze mnie przedsięwzięciach. Ponadto mam właściwie nieograniczony dostęp do najwyższej klasy suplementów, jakie produkuje TREC NUTRITION. Wspólnie tworzymy bardzo wiele ambitnych i interesujących projektów. Bierzemy udział w wielu wydarzeniach sportowych i charytatywnych. Ostatnimi czasy była to np. akcja „wampiriada”, czyli aktywne zachęcanie młodzieży do oddawania krwi czy „spalamy kalorie”. Dzięki naszej współpracy powstają filmiki „ZAPYTAJ TRENERA” oraz ”DIETETYCZNA KUCHNIA”. Jakiś czas temu pojawił się też nowatorski projekt „DZIENNIK SPORTOWCA”, w którym przez dwanaście tygodni jeździłem z kamerą i pokazywałem całe moje życie od podszewki. Jego emisja cieszyła się bardzo dużą popularnością. Dzięki ludziom wspierającym mnie w tym, co robię, i motywujących mnie do działania powstaje coraz więcej pomysłów, które razem z firmą TREC chcemy zrealizować.

 

W tym samym czasie rozwijałem własny profil na facebooku. Do dnia dzisiejszego aktywnie opisuję i zamieszczam tam zdjęcia moich posiłków i ćwiczeń na dane partie ciała. Dzielę się też fragmentami mojego życia prywatnego. Na profilu znalazły się informacje o miejscach, w których można zjeść niskokaloryczne posiłki czy dietetyczne desery. W tym momencie na moim fanpage’u jest już blisko 70 000 aktywnych osób. Są to ludzie, którzy wzajemnie się motywują, osoby, które sam motywuję i dla których jestem inspiracją. Aktywnie udzielają się na forum, proszą o wskazówki czy podsuwają nowe pomysły. To mnie nakręca do jeszcze intensywniejszych działań i do cięższej pracy. Dzięki tak szerokiej popularności mojego profilu na FB jestem w stanie przekazać moją wiedzę większej liczbie zainteresowanych i tym samym wierzyć w to, że Polska będzie jeszcze bardziej wysportowana i zdeterminowana w sportowych działaniach. Na koncie mam wiele osób, które udało mi się wyciągnąć z otyłości.

 

Oczywiście przez cały ten okres brałem udział w zawodach kulturystycznych i w 2010 roku zdobyłem drugie wicemistrzostwo Polski oraz wygrałem zawody ogólnopolskie w kulturystyce w Słupsku. Następnie zaliczyłem wygraną w Strzegomiu.

 

W 2011 roku zdobyłem jako pierwszy w kraju mistrzostwo Polski federacji NAC. Poleciałem na Mistrzostwa Świata do Luksemburga, gdzie znalazłem się w finałowej szóstce – ostatecznie uplasowałem się na 5. miejscu. W tym samym roku zdobyłem również Puchar Polski Federacji NAC oraz uczestniczyłem w najbardziej prestiżowych zawodach tej organizacji – Mr. Universe rozegranych w Niemczech.

 

Były również momenty trudne w moim życiu. Największy problem to połączenie przygotowań do zawodów z pracą. Natłok obowiązków i konsultacji personalnych nie pozwoliły mi startować przez jeden sezon. W tym czasie otrzymałem od bliskich dużo wsparcia i zrozumienia. Rzuciłem się w wir pracy.

 

Objąłem stanowisko kierownicze instruktorów w klubie IMPULS FITNESS w Gdańsku. Następnie otrzymałem propozycję prowadzenia i stworzenia klubu ENERGY w Gdyni. Moim zadaniem było zbudować to miejsce od podstaw i rozkręcić je. Sprostałem mu, ponieważ ENERGY do dnia dzisiejszego doskonale prosperuje.

 

Własny klub fitness – marzenia się spełniają

W 2013 roku po zakończeniu rocznego kontraktu z Energy Club narodził się w mojej głowie pomysł otwarcia własnego klubu. Razem z moją żoną stanęliśmy na wysokości zadania i w cztery miesiące udało się stworzyć autorski klub ALL TIME FITNESS, który mieści się w Gdańsku przy ul. Fieldorfa 2. Działa dopiero od listopada§, ale rozwija się w bardzo szybkim tempie. Mamy strefę sauny z salką relaksacyjną, strefę zajęć fitness, treningu funkcjonalnego i doskonale wyposażoną siłownię, strefę cardio i barek z suplementami. Co bardzo ważne, w naszym klubie panuje przyjazna, domowa atmosfera. Do dyspozycji klientów są również najlepsi trenerzy w Trójmieście. To wszystko dostępne bez ograniczeń czasowych i w bardzo atrakcyjnej cenie. Jesteśmy otwarci na ludzi z pasją. W mojej głowie rodzą się ciągle nowe pomysły. Motywacją do działania jest coraz większa grupa osób odwiedzających nasz klub. Miło patrzeć na tych, którzy wracają na kolejne treningi z uśmiechem na twarzy. Zachęcam do aktywnego odwiedzania ALL TIME FITNESS.

 

2013 rok był dla mnie rokiem szczęśliwym. Oprócz otwarcia klubu wygrałem zawody na Mistrzostwach Polski federacji NAC, Mistrzostwa Polski federacji WBFF oraz zostałem Wicemistrzem Europy. Kulturystyka wypełniała cały mój wolny czas. Zawsze jest i będzie największą pasją.

 

Niestety z racji tego, że mam zerwane przyczepy klatki piersiowej dzisiaj nie jestem w stanie osiągnąć nic więcej na arenie międzynarodowej. Każdy z nas ma lepsze i słabsze strony. Moim mankamentem jest ta grupa mięśniowa. Miałem ambicje, by wygrywać prestiżowe zawody międzynarodowe, dlatego też z racji tej wady i chęci zrobienia czegoś w tym kierunku zgłosiłem się do programu TVN Style „ŻYCIE BEZ WSTYDU”, aby próbować zoperować klatkę piersiową. Taki zabieg korekcyjny jest bardzo drogi, ale w programie koszty w całości miał pokryć kanał TVN. Po specjalistycznej konsultacji niestety okazało się, że zszycie zerwanych przyczepów uniemożliwiłoby mi treningi. Obciążenie siłowe szybko doprowadziłoby do ponownego ich uszkodzenia i powrotu do sytuacji wyjściowej. Jedynym wyjściem była plastyka, jednak ja nie zdecydowałem się na implanty. Nie jest to zgodne z moimi życiowymi zasadami i wyobrażeniem, jakie mam o sporcie. Do wszystkiego dochodziłem ciężką pracą. Zaprzepaściłbym to, godząc się na włożenie sobie czegoś sztucznego w moje ciało. Sport jest całym moim życiem. Nie umiałbym funkcjonować ze świadomością, że okłamuję innych. Nawet gdybym wygrał zawody dzięki implantom, czułbym się jak oszust i nie cieszyłoby mnie to zwycięstwo. To przeważyło o tym, że postanowiłem zakończyć na chwilę obecną moją karierę kulturystyczną.

 

Nie startuję w zawodach, ale czuję się spełnionym człowiekiem

Spełniam się teraz w 100% jako właściciel klubu, trener personalny, ojciec i mąż. Mam wielu podopiecznych z Polski i zagranicy (odległość nie jest dla mnie problemem). Moje plany na przyszłość to szerzenie zdrowego stylu życia, zaszczepienie u innych pasji trenowania oraz zdrowej kuchni. Uświadomienie ludziom, że ciężka praca to możliwość osiągnięcia wyznaczonego celu. Najważniejszą rzeczą jest systematyczność i samozaparcie. Warto poszukać dziedziny sportu dla siebie i spełniać się w niej na całej linii. Warto mieć marzenia i dążyć do ich realizacji.

 

Moja osoba jest doskonałym przykładem na to, że jak się czegoś bardzo chce, zawsze się to osiąga. Potrzeba tylko czasu, systematycznej pracy i cierpliwości. Ostatnio jestem bardzo dumny ze wszystkich ludzi, którzy niezależnie od wieku zaczęli robić coś dla zdrowia i sylwetki.

 

Jeszcze parę lat wcześniej osoba jedząca z pojemników wzbudzała zdziwienie wśród innych. Nawet nie wiecie, jak się teraz cieszę, że co drugi klient w moim klubie zwraca uwagę na to, co je. Jak miło, gdy moi podopieczni przynoszą własnoręcznie upieczone chlebki bądź potrawy dietetyczne. Czuję wtedy, że to, co robię, ma naprawdę sens.

Oceń treść:
(0 głosów)
Nasz serwis używa plików cookie do prawidłowego działania strony. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, możesz wyłączyć obsługę plików cookie w ustawieniach przeglądarki internetowej.
Zamknij

Formularz kontaktowy

catpcha odśwież obrazek

Komunikat

Zaloguj się

lub

Zarejestruj się w serwisie

Załóż konto

Zasubskrybuj newsletter

odśwież obrazek

Odzyskaj hasło

Zarejestruj się w serwisie

lub

Zarejestruj się przez Facebooka

Rekomendujemy rejestrację w serwisie Zapytaj Trenera za pomocą usługi Facebook Connect zamiast tworzenia nowego konta. Jest to przede wszystkim szybsze rozwiązanie, ale pozwala również na korzystanie z wielu funkcji i udogodnień, które oferuje Facebook.

kliknij mnie